wtorek, 21 marca 2017

Rozdział 4 ~ Ulewa




Akira’s POV

-Akira, mogłabyś zostać chwilę po lekcji? – spytała pani Komatsu. Była wychowawczynią mojej klasy i z wielkim zapamiętaniem wciskała nos w nasze życie prywatne. Mnie codziennie potrafiła zatrzymywać na korytarzu i pytać, czy mam już jakiś przyjaciół w szkole.
-O co chodzi, pani Komatsu? – spytałam, gdy uczniowie opuścili klasę i udali się na jedne ze swoich licznych kół zainteresowań.
-Jestem ciekawa, czy wybrałaś sobie już jakiś klub.
-A uhm… Myślę nad tym.
-Jeżeli nie możesz się zdecydować, weź każde, które wpadło ci w oko.
W takich chwilach żałowałam, że trafiłam do klasy pani Komatsu, bo wiedziałam (z podsłuchanych rozmów), że inni wychowawcy nie czepiali się tak o uczestnictwo w klubach.
-Ja uhm… Nie mam za dużo czasu… Znaczy… Po lekcjach staram się szlifować japoński, więc nie chcę wybierać wielu klubów.
To było kłamstwo, ale dawało mi trochę czasu. W rzeczywistości nie chciałam należeć do żadnego klubu. Nie bez Nat, która mogłaby pomóc mi ze strachem przed rówieśnikami. Czasem ci wszyscy ludzie wydawali mi się przerażający, chociaż nic mi nie robili. W zasadzie to traktowali mnie jak powietrze, co przyjmowałam z ulgą. To w zasadzie był jedyny plus tej szkoły – uczniowie byli o wiele milsi. W szkole w Londynie nie było tak łatwo. O ile Nat potrafiła zaskarbić sobie cudzą przyjaźń, to mnie wręcz nienawidzono. Dziesiątki razy słyszałam jak pytano się Nat, dlaczego się ze mną zadaje… A największą zagadką było to, że nie wiedziałam, dlaczego mnie tak nie lubiano.
-Ach, rozumiem, rozumiem – powiedziała pani Komatsu.
-W przyszłym roku postaram się to nadrobić – dodałam. – Teraz najważniejsze są dla mnie oceny.
-Dobrze. Oceny zawsze na pierwszym miejscu – przyznała kobieta.
-Czy to już wszystko?
-Tak, możesz iść.
-Dziękuję za pani troskę. Do widzenia.
Opuściłam klasę najszybciej jak potrafiłam, a potem wybiegłam ze szkoły głównym wyjściem. Wskoczyłam na rower, który służył mi za środek transportu w tej niewielkiej i pięknej mieścinie.
Życie tutaj nie było wcale takie złe. Okolica była przepiękna – zadbane i posprzątane ulice, niewielkie domki ze spadzistymi dachami przypominające te z baśni, żywe rośliny pokrywające każdą możliwą przestrzeń. Ludzie też byli mili. Kilka razy byłam z mamą na zakupach i życzliwość ludzi naprawdę mnie zaskoczyła.
Mogłabym to wszystko polubić, nawet spędzający sen z powiek system edukacji, ale doskwierała mi samotność. Nie miałam dość odwagi, żeby znaleźć sobie przyjaciół, a Nat była tak daleko ode mnie.
Zatrzymałam rower pod domem w momencie, gdy z nieba lunął deszcz. Szybko zeskoczyłam z dwukołowego pojazdu i skryłam się pod zadaszeniem tarasu. Zrzuciłam plecak na drewnianą podłogę i sięgnęłam do kieszeni po klucze… Których tam nie było.
Starając się nie wpadać w panikę, zaczęłam przeszukiwać plecak. Kluczy jak nie było, tak nie było.
-Cholera! – pomyślałam.
Zaczęłam nerwowo dreptać z jednego kąta tarasu na drugi. Mogłam spróbować dodzwonić się do mamy, ale gdy ta była w pracy, to miała wyłączony telefon. Nie było sensu nawet próbować.
Mogłabym pojechać do szpitala, ale ten znajdował się po drugiej stronie miasta i nie do końca pamiętałam drogę, więc mogłabym się zgrubić.
Poza tym mogłabym prosić o pomoc sąsiada, ale mama ostrzegła, żebym lepiej z nim nie rozmawiała, bo jeszcze palnęłabym coś głupiego i potem do reszty życia musiałaby się za to wstydzić.
No i opcja ostatnia – mogłam zostać przez noc na tarasie. Tę zresztą wybrałam. Na zewnątrz było ciepło, mogłam tutaj odrobić lekcje…
Ech, kogo ja oszukiwałam. Miałam całkowicie przechlapane. Gdyby tylko Nat tutaj była, to wymyśliłaby coś sensownego.
I tak zostałam sama. Z dala od Nat. Z dala od brata. Z dala od taty. A mama miała wrócić dopiero nad ranem.


Powoli zaczynało się ściemniać, a na zewnątrz nie było już tak ciepło. Ponadto robiłam się głodna, a moje kiszki grały już bis bardzo głośnego marszu.
Chciało mi się płakać przez własną nieporadność. I pewnie siedziałabym tam przez całą noc i użalała nad sobą, gdyby nie nieoceniona pomoc mojego sąsiada.
-Hej! – zawołał ze swojego tarasu. – Dlaczego tam siedzisz?
-Ja… Zapomniałam kluczy – wyznałam, czując, że rumieńce wypłynęły na moje policzki.
-A gdzie twoja mama?
-Wróci dopiero jutro rano.
-A tata? Może masz tutaj jakąś rodzinę lub przyjaciół?
-Nie. Nikogo tutaj nie znam.
-Rozumiem… W takim razie chodź do mnie.
-M-mogę?
-A dlaczego nie? Przecież cię tutaj nie zostawię.
Natychmiast zerwałam się z chłodnej ziemi, a w mojej głowie rozbrzmiały radosne dzwony.
-Uratowana!
Przycisnęłam torbę do piersi, a potem wybiegłam na deszcz. Zimne krople obiły się o moje ramiona, a potem znów schroniłam się pod dachem na tarasie mojego sąsiada.
Mężczyzna uśmiechnął się.
-Zapraszam – powiedział. Uśmiechnęłam się niepewnie, wbiłam wzrok w moje trampki, a potem podreptałam do ciepłego wnętrza domu. Zatrzymałam się w przedpokoju, bo z moich przemoczonych ubrań kapała woda.
-Poczekaj tutaj chwilę, dobrze? – odezwał się. – Przyniosę ci coś suchego.
Skinęłam głową, chociaż on już zniknął w głębi swojego domu i nawet tego nie zauważył. Odłożyłam ostrożnie moją szkolną torbę w rogu przedpokoju i ze spuszczoną głową czekałam na powrót mojego wybawiciela. Układałam w głowie wszelkie możliwe podziękowania za to, że uratował mnie od spania pod drzwiami.
Zacisnęłam palce na plisowanej spódniczce, która była częścią szkolnego mundurka, gdy usłyszałam kroki sąsiada. Im bliżej mnie był, tym szybciej biło mi serce.
-Proszę – powiedział i położył mi biały ręcznik na głowie. – Powinnaś się wysuszyć, bo inaczej się przeziębisz.
Szczerze to zachwyciła mnie jego troska. Pod tym względem przypominał mi Nat, która zawsze wyciągała mnie z kłopotów. Cokolwiek by się nie działo i nieważne o której godzinie mogłam na nią liczyć. On teraz zachował się tak samo.
Poczułam łzy w oczach i nim zdążyłam ocenić poprawnie, co wyprawiam, wtuliłam się w mojego sąsiada, a łzy trysnęły mi na policzki.
-Dziękuję! – zaszlochałam. – Bardzo, bardzo dziękuję!
-Nie ma za co – odparł. Stał sztywno i w ogóle się nie ruszał, co uświadomiło mi, że zachowałam się nieodpowiednio.
Myślałam, że spalę się ze wstydu.
-Przepraszam – pisnęłam i odskoczyłam. – Naprawdę bardzo przepraszam, ale jestem taką niezdarą i tak bardzo nic mi nie wychodzi i jestem tak bardzo wdzięczna za pomoc…
-To naprawdę nic takiego. I jeżeli sama sobie nie radzisz, to znajdź kogoś, kto się tobą zajmie.
Otarłam łzy rękawem.
-A kto chciałby się mną zająć.
-Jestem pewien, że gdzieś tam jest ktoś, kto zrobi to z radością.
-Naprawdę tak pan myśli?
Mężczyzna roześmiał się.
-Tylko nie pan. Nie jestem aż tak stary. Sakurai. Nazywam się Sakurai Aki.
Pociągnęłam nosem.
-Akira Yuni.
Uśmiechnął się.
-Miło mi cię poznać, Akira.


Poza ręcznikiem dostałam też ubrania na przebranie w postaci piżamy ze wzorem w kaczuszki i miskę ciepłego ryżu. No i Sakurai uznał, że stosownie będzie pomóc mi z pracami domowymi, z którymi dzięki niemu uporałam się w godzinę, a potem zabawiał mnie rozmową.
-Czyli wcześniej mieszkałaś w Anglii? – zainteresował się. – Byłem tam kiedyś, ale kompletnie nie mogę pojąć tego języka.
-Opanowałeś japoński, ale nie angielski?
-Tak wyszło. Zawsze miałem najniższe wyniki z angielskiego. Kto normalny połapałby się w użyciu tych wszystkich czasów?
-A kto może połapać się w tych krzaczkach? Postawisz jeden znaczek źle i już nie wiesz o co chodzi.
Sakurai machnął dłonią.
-Nic w tym trudnego. To jak pisanie szlaczkami.
-Nie mam do nich głowy.
Mój rozmówca westchnął.
-Wiesz co serio jest trudne? – spytał z powagą.
-Nie mam pojęcia.
-Ciasteczka – oznajmił z miną tak grobową, że musiałam parsknąć śmiechem.
-Uwielbiam gotować – powiedziałam.
-I potrafisz upiec ciasteczka?
-Z zamkniętymi oczami.
-Jakim cudem?
-Korzystam z przepisu.
-I nie mylisz soli z cukrem?
-Nie.
Rozdziawił usta.
-Akiro Yuni, jesteś moją mistrzynią.
Zachichotałam ciut nerwowo.
-Jesteś świetnym rozmówcą, Akiro. Dlaczego jeszcze nie masz chłopaka?
Wzruszyłam ramionami. O dziwo to pytanie mnie nie zawstydziło.
-W Anglii tylko Nat mnie lubiła. Nikt poza nią, a tutaj… Chyba za bardzo się wstydzę, żeby z kimkolwiek nawiązać kontakt.
-Ze mną świetnie ci idzie.
-Niby tak, ale… To ty zacząłeś rozmowę.
Sakurai wydął lekko wargi.
-Więc raz ty ją zacznij. Bądź odważna i zabawna tak jak teraz.
-Nie… Nie jestem odważna – wymamrotałam. Wbiłam wzrok w swoje stopy. – Straszny ze mnie tchórz, Sakurai-kun.[1]
-A ja uważam inaczej, Aki-chama.[2] – Podniósł się z kanapy, a potem rozczochrał mi włosy. – Czas spać. Dobranoc, Aki-chama.
Pokiwałam głową.
-Dobranoc, Sakurai-kun.

[1]-kun – jest nieformalnym tytułem używanym przeważnie w stosunku do mężczyzn.

[2] - chama – kontaminacja chan i sama, jest czasem używana w stosunku do osób młodych, lecz cieszących się szacunkiem mówiącego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz