Rozdział 4 ~ Ulewa
Akira’s
POV
-Akira, mogłabyś zostać chwilę po lekcji?
– spytała pani Komatsu. Była wychowawczynią mojej klasy i z wielkim
zapamiętaniem wciskała nos w nasze życie prywatne. Mnie codziennie potrafiła
zatrzymywać na korytarzu i pytać, czy mam już jakiś przyjaciół w szkole.
-O co chodzi, pani Komatsu? – spytałam,
gdy uczniowie opuścili klasę i udali się na jedne ze swoich licznych kół
zainteresowań.
-Jestem ciekawa, czy wybrałaś sobie już
jakiś klub.
-A uhm… Myślę nad tym.
-Jeżeli nie możesz się zdecydować, weź
każde, które wpadło ci w oko.
W takich chwilach żałowałam, że trafiłam
do klasy pani Komatsu, bo wiedziałam (z podsłuchanych rozmów), że inni
wychowawcy nie czepiali się tak o uczestnictwo w klubach.
-Ja uhm… Nie mam za dużo czasu… Znaczy… Po
lekcjach staram się szlifować japoński, więc nie chcę wybierać wielu klubów.
To było kłamstwo, ale dawało mi trochę
czasu. W rzeczywistości nie chciałam należeć do żadnego klubu. Nie bez Nat,
która mogłaby pomóc mi ze strachem przed rówieśnikami. Czasem ci wszyscy ludzie
wydawali mi się przerażający, chociaż nic mi nie robili. W zasadzie to
traktowali mnie jak powietrze, co przyjmowałam z ulgą. To w zasadzie był jedyny
plus tej szkoły – uczniowie byli o wiele milsi. W szkole w Londynie nie było
tak łatwo. O ile Nat potrafiła zaskarbić sobie cudzą przyjaźń, to mnie wręcz
nienawidzono. Dziesiątki razy słyszałam jak pytano się Nat, dlaczego się ze mną
zadaje… A największą zagadką było to, że nie wiedziałam, dlaczego mnie tak nie
lubiano.
-Ach, rozumiem, rozumiem – powiedziała
pani Komatsu.
-W przyszłym roku postaram się to nadrobić
– dodałam. – Teraz najważniejsze są dla mnie oceny.
-Dobrze. Oceny zawsze na pierwszym miejscu
– przyznała kobieta.
-Czy to już wszystko?
-Tak, możesz iść.
-Dziękuję za pani troskę. Do widzenia.
Opuściłam klasę najszybciej jak
potrafiłam, a potem wybiegłam ze szkoły głównym wyjściem. Wskoczyłam na rower,
który służył mi za środek transportu w tej niewielkiej i pięknej mieścinie.
Życie tutaj nie było wcale takie złe.
Okolica była przepiękna – zadbane i posprzątane ulice, niewielkie domki ze
spadzistymi dachami przypominające te z baśni, żywe rośliny pokrywające każdą
możliwą przestrzeń. Ludzie też byli mili. Kilka razy byłam z mamą na zakupach i
życzliwość ludzi naprawdę mnie zaskoczyła.
Mogłabym to wszystko polubić, nawet
spędzający sen z powiek system edukacji, ale doskwierała mi samotność. Nie
miałam dość odwagi, żeby znaleźć sobie przyjaciół, a Nat była tak daleko ode
mnie.
Zatrzymałam rower pod domem w momencie,
gdy z nieba lunął deszcz. Szybko zeskoczyłam z dwukołowego pojazdu i skryłam
się pod zadaszeniem tarasu. Zrzuciłam plecak na drewnianą podłogę i sięgnęłam
do kieszeni po klucze… Których tam nie było.
Starając się nie wpadać w panikę, zaczęłam
przeszukiwać plecak. Kluczy jak nie było, tak nie było.
-Cholera!
– pomyślałam.
Zaczęłam nerwowo dreptać z jednego kąta
tarasu na drugi. Mogłam spróbować dodzwonić się do mamy, ale gdy ta była w
pracy, to miała wyłączony telefon. Nie było sensu nawet próbować.
Mogłabym pojechać do szpitala, ale ten
znajdował się po drugiej stronie miasta i nie do końca pamiętałam drogę, więc
mogłabym się zgrubić.
Poza tym mogłabym prosić o pomoc sąsiada,
ale mama ostrzegła, żebym lepiej z nim nie rozmawiała, bo jeszcze palnęłabym
coś głupiego i potem do reszty życia musiałaby się za to wstydzić.
No i opcja ostatnia – mogłam zostać przez
noc na tarasie. Tę zresztą wybrałam. Na zewnątrz było ciepło, mogłam tutaj
odrobić lekcje…
Ech, kogo ja oszukiwałam. Miałam
całkowicie przechlapane. Gdyby tylko Nat tutaj była, to wymyśliłaby coś
sensownego.
I tak zostałam sama. Z dala od Nat. Z dala
od brata. Z dala od taty. A mama miała wrócić dopiero nad ranem.
∞
Powoli zaczynało się ściemniać, a na
zewnątrz nie było już tak ciepło. Ponadto robiłam się głodna, a moje kiszki
grały już bis bardzo głośnego marszu.
Chciało mi się płakać przez własną
nieporadność. I pewnie siedziałabym tam przez całą noc i użalała nad sobą,
gdyby nie nieoceniona pomoc mojego sąsiada.
-Hej! – zawołał ze swojego tarasu. –
Dlaczego tam siedzisz?
-Ja… Zapomniałam kluczy – wyznałam,
czując, że rumieńce wypłynęły na moje policzki.
-A gdzie twoja mama?
-Wróci dopiero jutro rano.
-A tata? Może masz tutaj jakąś rodzinę lub
przyjaciół?
-Nie. Nikogo tutaj nie znam.
-Rozumiem… W takim razie chodź do mnie.
-M-mogę?
-A dlaczego nie? Przecież cię tutaj nie
zostawię.
Natychmiast zerwałam się z chłodnej ziemi,
a w mojej głowie rozbrzmiały radosne dzwony.
-Uratowana!
Przycisnęłam torbę do piersi, a potem
wybiegłam na deszcz. Zimne krople obiły się o moje ramiona, a potem znów
schroniłam się pod dachem na tarasie mojego sąsiada.
Mężczyzna uśmiechnął się.
-Zapraszam – powiedział. Uśmiechnęłam się
niepewnie, wbiłam wzrok w moje trampki, a potem podreptałam do ciepłego wnętrza
domu. Zatrzymałam się w przedpokoju, bo z moich przemoczonych ubrań kapała
woda.
-Poczekaj tutaj chwilę, dobrze? – odezwał
się. – Przyniosę ci coś suchego.
Skinęłam głową, chociaż on już zniknął w
głębi swojego domu i nawet tego nie zauważył. Odłożyłam ostrożnie moją szkolną
torbę w rogu przedpokoju i ze spuszczoną głową czekałam na powrót mojego
wybawiciela. Układałam w głowie wszelkie możliwe podziękowania za to, że
uratował mnie od spania pod drzwiami.
Zacisnęłam palce na plisowanej spódniczce,
która była częścią szkolnego mundurka, gdy usłyszałam kroki sąsiada. Im bliżej
mnie był, tym szybciej biło mi serce.
-Proszę – powiedział i położył mi biały
ręcznik na głowie. – Powinnaś się wysuszyć, bo inaczej się przeziębisz.
Szczerze to zachwyciła mnie jego troska.
Pod tym względem przypominał mi Nat, która zawsze wyciągała mnie z kłopotów.
Cokolwiek by się nie działo i nieważne o której godzinie mogłam na nią liczyć.
On teraz zachował się tak samo.
Poczułam łzy w oczach i nim zdążyłam
ocenić poprawnie, co wyprawiam, wtuliłam się w mojego sąsiada, a łzy trysnęły
mi na policzki.
-Dziękuję! – zaszlochałam. – Bardzo,
bardzo dziękuję!
-Nie ma za co – odparł. Stał sztywno i w
ogóle się nie ruszał, co uświadomiło mi, że zachowałam się nieodpowiednio.
Myślałam, że spalę się ze wstydu.
-Przepraszam – pisnęłam i odskoczyłam. –
Naprawdę bardzo przepraszam, ale jestem taką niezdarą i tak bardzo nic mi nie
wychodzi i jestem tak bardzo wdzięczna za pomoc…
-To naprawdę nic takiego. I jeżeli sama
sobie nie radzisz, to znajdź kogoś, kto się tobą zajmie.
Otarłam łzy rękawem.
-A kto chciałby się mną zająć.
-Jestem pewien, że gdzieś tam jest ktoś,
kto zrobi to z radością.
-Naprawdę tak pan myśli?
Mężczyzna roześmiał się.
-Tylko nie pan. Nie jestem aż tak stary.
Sakurai. Nazywam się Sakurai Aki.
Pociągnęłam nosem.
-Akira Yuni.
Uśmiechnął się.
-Miło mi cię poznać, Akira.
∞
Poza ręcznikiem dostałam też ubrania na
przebranie w postaci piżamy ze wzorem w kaczuszki i miskę ciepłego ryżu. No i
Sakurai uznał, że stosownie będzie pomóc mi z pracami domowymi, z którymi
dzięki niemu uporałam się w godzinę, a potem zabawiał mnie rozmową.
-Czyli wcześniej mieszkałaś w Anglii? –
zainteresował się. – Byłem tam kiedyś, ale kompletnie nie mogę pojąć tego
języka.
-Opanowałeś japoński, ale nie angielski?
-Tak wyszło. Zawsze miałem najniższe
wyniki z angielskiego. Kto normalny połapałby się w użyciu tych wszystkich
czasów?
-A kto może połapać się w tych krzaczkach?
Postawisz jeden znaczek źle i już nie wiesz o co chodzi.
Sakurai machnął dłonią.
-Nic w tym trudnego. To jak pisanie
szlaczkami.
-Nie mam do nich głowy.
Mój rozmówca westchnął.
-Wiesz co serio jest trudne? – spytał z
powagą.
-Nie mam pojęcia.
-Ciasteczka – oznajmił z miną tak grobową,
że musiałam parsknąć śmiechem.
-Uwielbiam gotować – powiedziałam.
-I potrafisz upiec ciasteczka?
-Z zamkniętymi oczami.
-Jakim cudem?
-Korzystam z przepisu.
-I nie mylisz soli z cukrem?
-Nie.
Rozdziawił usta.
-Akiro Yuni, jesteś moją mistrzynią.
Zachichotałam ciut nerwowo.
-Jesteś świetnym rozmówcą, Akiro. Dlaczego
jeszcze nie masz chłopaka?
Wzruszyłam ramionami. O dziwo to pytanie
mnie nie zawstydziło.
-W Anglii tylko Nat mnie lubiła. Nikt poza
nią, a tutaj… Chyba za bardzo się wstydzę, żeby z kimkolwiek nawiązać kontakt.
-Ze mną świetnie ci idzie.
-Niby tak, ale… To ty zacząłeś rozmowę.
Sakurai wydął lekko wargi.
-Więc raz ty ją zacznij. Bądź odważna i
zabawna tak jak teraz.
-Nie… Nie jestem odważna – wymamrotałam.
Wbiłam wzrok w swoje stopy. – Straszny ze mnie tchórz, Sakurai-kun.[1]
-A ja uważam inaczej, Aki-chama.[2] –
Podniósł się z kanapy, a potem rozczochrał mi włosy. – Czas spać. Dobranoc,
Aki-chama.
Pokiwałam głową.
-Dobranoc, Sakurai-kun.
[1]-kun – jest nieformalnym tytułem
używanym przeważnie w stosunku do mężczyzn.
[2] - chama – kontaminacja chan i sama,
jest czasem używana w stosunku do osób młodych, lecz cieszących się szacunkiem
mówiącego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz