Rozdział 13 ~ Nigdy mnie nie
zostawiaj
Sakurai’s
POV
Kolejnego dnia zgodnie z zapowiedzią
Hoshikawy wpadli do mnie chłopacy z zespołu, na których składało się trzech
wyrośniętych dzieciaków:
Satoshi Isao, lat dwadzieścia osiem.
Znaliśmy się od podstawówki i traktowałem tego tlenionego na blond idiotę jak
brata, naprawdę był dla mnie ważny – w końcu niemal się razem wychowaliśmy.
Mimo tego, że to ja byłem twarzą zespołu, to miał straszne parcie na sławę,
zmieniał kobiety jak rękawiczki i nie widział niczego lepszego od blasku
fleszy.
Kanekeshi Sato, dwadzieścia siedem lat.
Poznaliśmy go na pierwszym roku studiów i okazało się, że bardzo szybko
złapaliśmy wspólny język. Jego miłością póki co była tylko muzyka, którą
okazywał poprzez grę na perkusji i ewentualnie czasem zdradzał ją z grą w
rozbieranego pokera, gdy wypił za dużo.
Satoshi Haru, był w wieku Sato i kuzynem
Isao. Z całej naszej grupy był najspokojniejszy i najcichszy, w zasadzie nie
lubił się odzywać. Jako jedyny był częścią stałego związku – znaczy, teraz i ja
miałam dziewczynę, z którą wiązałem spore nadzieje, ale on robił to jako
pierwszy.
-I jak tam życie na rodzinnej pipidówie? –
spytał Isao.
-Dobrze – odparłem i wygodniej rozsiadłem
się na moim łóżku. – Muszę spotkać się z kilkoma urzędasami z agencji, bo mają
jakieś problemy z księgowością i wracam do domu.
-Gadałeś z Hoshikawą?
-Tak. Wczoraj.
-Czyli wiesz, co nas czeka, jeżeli nie
wrócisz?
-Zdaję sobie z tego sprawę – mruknąłem.
-I dalej chcesz nas zostawić na lodzie?
-Nie jestem jedynym piosenkarzem w
Japonii, więc może zepnijcie się trochę i z którymś zakumplujcie?
-Aki… Stary, bez ciebie to nie przejdzie.
-Albo po prostu lubicie sobie utrudniać.
Hoshikawa powiedział mi, że tracicie moich zastępców, bo nie chcecie ich
zaakceptować.
-Ja nawet lubiłem Taigę – mruknął Sato
cicho. Isao rzucił mu mordercze spojrzenie, którym ten się niezbyt przejął.
-Aki, gramy razem dziesięć lat i znamy się
od dzieciaka. Nie mów mi, że wystawisz brata, stary.
-Nie, nie wystawię, ale tu nie ma nic do
wystawiania. Odszedłem z zespołu, mam do tego prawo.
-Niszczysz mi w ten sposób życie – warknął.
Przyznam, że czasem chciałem mu przywalić. Wkurzało mnie to, że nie widział nic
poza czubkiem swojego nosa.
-A to, że ty niszczysz mi życie masz
gdzieś? – odparłem z niemniejszym gniewem.
-A jak ja mogę ci niszczyć życie, idioto?
-Dobra! Haru, kiedy ostatni raz widziałeś
się na żywo z Nanami-chan? – spytałem. Chłopak podrapał się po policzku.
-Sam nie wiem… Ze dwa miesiące temu?
-A planujecie się pobrać?
-Nie… Nanami myśli, że za rzadko jestem w
domu.
-Rozumiem. – Spojrzałem na Isao. – Teraz
rozumiesz? Bycie w zespole oznacza bycie daleko od domu.
-I co z tego? – odparł.
-Nie wymienię Akiry na was. Nie chcę
widywać jej raz na jakiś czas i nie chcę zmuszać jej do tego samego.
-Czyli wybierasz jakąś durną laskę? Dobra,
znajdę ci dziesięć takich…
-Zamknij się – przerwałem mu. – Nie waż
się tak o niej mówić.
-Ale taka jest prawda! Poza tym ona pewnie
jest jak reszta, pozna kogoś lepszego od ciebie i mu…
-Wystarczy! – krzyknąłem. – Powiedz
jeszcze słowo, a ci przyłożę.
-Mogę się założyć, że jest tak samo łatwa
jak poprzednie.
Krew się we mnie zagotowała. Ten dupek nie
miał prawa tak mówić. Aki-chama była najbardziej uroczą dziewczyną na świecie i
przewyższała inne kobiety, z którymi byłem. Może i odrobinę brakowało jej
pewności siebie (a raczej odwagi do nawiązywania znajomości), ale była miła,
dobra, inteligenta i lubiła mnie nie za to, jak sławny byłem lub jak przystojną
miałem twarz, a za mój charakter.
Dlatego nikt nie miał prawa jej obrażać.
Była najlepszym, co mnie spotkało od dawna. Sprawiła, że poczułem się bardzo
szczęśliwy, robiąc niewiele.
Zerwałem się z łóżka i rzuciłem na Isao.
Oboje niefortunnie uderzyliśmy o stolik i mebel rozpadł się pod naszym
ciężarem. Przywaliłem mu w twarz, za co on mi się odwdzięczył tym samym. Trafił
w nos, ale nie złamał mi go. Wymierzyłem w niego kolejny cios, gdy odciągnął
mnie Sato.
-Starczy już – powiedział.
-Sam uznam, kiedy starczy – warknąłem,
chcąc się wyrwać, ale Sato miał silny uścisk.
-Nie, pójdziemy już… Bądź szczęśliwy ze
swoją dziewczyną.
-Będę – burknąłem.
Kumpel puścił mnie, a potem pomógł Haru
wywlec Isao, który darł się, że nic nie obchodzi mnie jego życie. No cóż,
jeżeli tak stawiał sprawę, to rzeczywiście – miałem je gdzieś.
∞
Kolejnego dnia rano obudził mnie telefon z
numeru zastrzeżonego.
-Ugh, tak? – mruknąłem.
-Dzień dobry, z tej strony Adachi Mako z
Tokyo News. Mam kilka pytań w sprawie bójki.
-Jakiej bójki?
-Między tobą, a Satoshim Isao?
-Nie było żadnej bójki – burknąłem.
-Z bardzo rzetelnego źródła wiemy, że…
-To zapytajcie źródła, a nie mi zawracacie
głowę – warknąłem do słuchawki i nim zdążyłem pomyśleć, rzuciłem telefonem o
ścianę. Urządzenie roztrzaskało się.
Przesunąłem palcami po włosach. Zazwyczaj
się nie wściekałem i znosiłem durne gadki Isao. On zresztą wytrzymywał każdą
moją beznadziejną miłość. Naprawdę był ze mnie okropny romantyk, co przelewało
się na wieczne gonienie za miłością, absurdalne marzenie o dwójce (to
opcjonalna cyfra) dzieci i domku nad jeziorem, ciągłe randki i marudzenie na
temat miłości na całe życie.
Przez ostatnich niemal trzydzieści lat
znosiliśmy siebie nawzajem, a wczoraj się pobiliśmy i dodatkowo wciąż byłem na
niego wściekły. Dzień wcześniej nawet nie odebrałem od Aki-chama, bo byłem na
tyle wzburzony, że bałem się, że jeszcze wyładowałbym złość na niej.
A w obecnej chwili nie miałem nawet
telefonu, żeby do niej zadzwonić i ją przeprosić.
Akira’s
POV
-Akira-chan, dobrze się czujesz?
Zerknęłam nieprzytomnie na Sakurai-chan.
Jej głos dochodził do mnie jak zza tafli wody.
-Umm, kręci mi się w głowie – mruknęłam.
-Zaprowadzić cię do pielęgniarki?
-Nie trzeba. Powinno mi zaraz przejść –
odparłam.
-Na pewno? Yuki-san powinna być jeszcze w
szkole.
Dopiero, co skończyliśmy spotkanie chóru,
a pielęgniarka zwykle wychodziła pół godziny po tym, gdy ostatni klub miał spotkanie.
-Na pewno – odparłam. – Już i tak mi
lepiej.
-A, to dobrze. – Uśmiechnęła się. – Odprowadzić
cię do domu, Akira-chan?
-Nie chcę, żebyś przeze mnie nadrabiała
drogi… Uhm, Sakurai-chan, czy nie rozmawiałaś może z twoim bratem?
-Nie, przykro mi. A do ciebie też się nie
odzywał?
-Umm.
-Pewnie ma sporo na głowię.
Kiwnęłam głową.
-Tak, może tak – mruknęłam. – Do
zobaczenia, Sakurai-chan.
-Trzymaj się – odparła i ruszyła w
kierunku przeciwnym do mojego.
Sakurai-kun miał wrócić do domu jutro i od
niemal tygodnia się nie odzywał. Nie odbierał telefonów, ani nie odzwaniał, nie
posiadał też żadnych kont społecznościowych, żebym mogła się z nim
skontaktować. Teraz chodziłam cały czas przerażona, bo miałam dwie opcje: albo
coś mu się stało, albo zdecydował się wrócić do pracy w Tokio i nie miał odwagi
mi o tym powiedzieć. W sumie nie wiedziałam już, co byłoby gorsze. Znaczy nigdy
pod żadnym pozorem nie chciałabym, żeby coś mu się stało, ale przerażało mnie
to, że mógłby ze mną zerwać. Niby nie byliśmy razem długo, w zasadzie to bardzo
krótko, ale chciałam z nim być. Naprawdę bardzo mi zależało i nie umiałam sobie
wyobrazić tego, że mogłaby, z nim nie być.
Zatrzymałam się na moment, czując ból pod
czaszką. Ostatnio coraz częściej mnie bolała, ale i mama i Sakurai-san
twierdziły, że to całkowicie normalne – w końcu od wypadku minął ledwie
tydzień.
Po kilku głębszych wdechach ból minął, a
ja już bez większych ekscesów wróciłam do domu. Tam zastałam walizki mojej
ulubionej rodziny stomatologów i Atsushiego.
-Następnym razem ty odwiedzisz mnie –
oznajmiła Nat.
-Tak… Na pewno. Będę tęsknić.
-Ja za tobą też. Ostrzeż tego swojego
kochasia, że jeszcze się z nim spotkam.
Uśmiechnęłam się.
-Tak jest! – zawołałam i zasalutowałam.
Moja przyjaciółka roześmiała się i przytuliła mnie. Mniej więcej w tym momencie
łzy pociekły mi po twarzy i pociągnęłam nosem. – Nie chcę, żebyś jechała –
pożaliłam się.
-Ja też nie chcę jechać, ale muszę. No,
nie płacz.
-Mhm… Postaram się.
Ale wcale nie przestałam płakać.
Rozryczałam się jeszcze bardziej i nie chciałam puścić Nat za żadne skarby. Kwadrans
mnie przekonywała, że czas do następnej przerwy minie szybciej i wciąż ja
mogłam polecieć do Londynu jeszcze w tym miesiącu – w końcu i mnie czekały
wakacje. Finalnie dałam im odjechać i zostałam sama.
∞
Kolejnego dnia od samego rana czekałam na
lotnisku. Nie wiedziałam, o której Sakurai miał wrócić, ale wiedziałam, że to
ten dzień, więc z samego rana wsiadłam w autobus i pojechałam na lotnisko.
Dotarłam tuż przed pierwszym przylotem samolotu z Tokio, których miało być
jeszcze trzy. Odpowiednio o ósmej, dwunastej i szesnastej dwadzieścia.
W zasadzie to nie miałam w planach jechać
i odbierać go z lotniska, ale chciałam go spotkać jak najszybciej i wyjaśnić
sytuację. Nie mogłam spać po nocach, bo martwiłam się, że mnie zostawi. W sumie
nie dziwiłabym się temu, bo nie było we mnie nic, co mogłoby go przy mnie
zatrzymać. Nie uważałam, żebym była złą dziewczyną, ale nic mnie nie
wyróżniało. Miałam cechy co drugiej Azjatki, podczas gdy Sakurai całkowicie odstawał
od reszty. Dlatego tak bardzo go lubiłam, bo był inny ode mnie. Nie bał się
ludzi, robił szalone rzeczy jak kąpanie się w jeziorze z ledwo poznaną
dziewczyną i szczerze – nie wiem, czy poradziłabym sobie bez niego w Japonii.
Przygryzłam lekko dolną wargę.
Gdyby teraz odszedł na pewno bym sobie nie
poradziła. Nie przez stratę chłopaka, ale przez to, że odszedłby ode mnie
przyjaciel. Był mi najbliższą osobą w Japonii, bliższą nawet od mamy.
Nie mógł mnie zostawić.
-Aki-chama?
Szybko uniosłam głowę, słysząc głos
Sakuraia. Nawet nie zauważyłam, gdy wybiła godzina pierwszego z trzech
przylotów.
-Co ty tutaj robisz? – spytał.
-Ja… Uhm… Sakurai-kun…
-No tak, ja. Mama jest z tobą?
-Umm, przyjechałam autobusem.
-Wiedziałaś, o której mam przylot?
-Uhm… Nie… Czekam tu od rana – wyznałam,
czując, że moje policzki zrobiły się czerwone.
-Głuptas – zaśmiał się. – Nie musiałaś
tego robić.
-Musiałam. Bo ja… Chcę ci coś powiedzieć.
-I musiałaś przyjechać po to aż tutaj? Coś
się stało?
Pokręciłam głową.
-Nie, ja po prostu… Wiem, że zaproponowali
ci powrót do pracy w Tokio, ale czy mógłbyś tam nie wracać? Nie zostawiaj mnie.
Sakurai zamrugał kilka razy, a potem
kucnął koło mojego krzesełka. Chwycił moje dłonie i uśmiechnął się łagodnie.
-Co ci strzeliło do głowy? Nie wrócę do
Tokio, już to tłumaczyłem, prawda?
-Tak, ale… Nie odbierałeś i… Bałam się, że
zmieniłeś zdanie.
-Nie zmieniłem, tylko popsuła mi się
komórka. Będę musiał kupić nową.
-I nie chcesz mnie zostawić?
-Nie. Obiecałem ci, że będę się tobą
opiekował, tak? Czyli dopóki nie powiesz, że mnie nie kochasz, nie uwolnisz się
ode mnie.
Roześmiałam się radośnie i zarzuciłam
Sakuraiowi ramiona na szyję.
-Nigdy tego nie powiem – oznajmiłam.
-Mam nadzieję – odparł, stykając się ze
mną czołem. – Bo jestem w tobie po uszy zakochany i nie chciałbym tego nigdy
usłyszeć.
Przymknęłam powieki i wtuliłam się w niego
mocniej.
-Też jestem w tobie zakochana –
powiedziałam cicho.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz