środa, 20 września 2017

Rozdział 13 ~ Nigdy mnie nie zostawiaj




Sakurai’s POV

Kolejnego dnia zgodnie z zapowiedzią Hoshikawy wpadli do mnie chłopacy z zespołu, na których składało się trzech wyrośniętych dzieciaków:
Satoshi Isao, lat dwadzieścia osiem. Znaliśmy się od podstawówki i traktowałem tego tlenionego na blond idiotę jak brata, naprawdę był dla mnie ważny – w końcu niemal się razem wychowaliśmy. Mimo tego, że to ja byłem twarzą zespołu, to miał straszne parcie na sławę, zmieniał kobiety jak rękawiczki i nie widział niczego lepszego od blasku fleszy.
Kanekeshi Sato, dwadzieścia siedem lat. Poznaliśmy go na pierwszym roku studiów i okazało się, że bardzo szybko złapaliśmy wspólny język. Jego miłością póki co była tylko muzyka, którą okazywał poprzez grę na perkusji i ewentualnie czasem zdradzał ją z grą w rozbieranego pokera, gdy wypił za dużo.
Satoshi Haru, był w wieku Sato i kuzynem Isao. Z całej naszej grupy był najspokojniejszy i najcichszy, w zasadzie nie lubił się odzywać. Jako jedyny był częścią stałego związku – znaczy, teraz i ja miałam dziewczynę, z którą wiązałem spore nadzieje, ale on robił to jako pierwszy.
-I jak tam życie na rodzinnej pipidówie? – spytał Isao.
-Dobrze – odparłem i wygodniej rozsiadłem się na moim łóżku. – Muszę spotkać się z kilkoma urzędasami z agencji, bo mają jakieś problemy z księgowością i wracam do domu.
-Gadałeś z Hoshikawą?
-Tak. Wczoraj.
-Czyli wiesz, co nas czeka, jeżeli nie wrócisz?
-Zdaję sobie z tego sprawę – mruknąłem.
-I dalej chcesz nas zostawić na lodzie?
-Nie jestem jedynym piosenkarzem w Japonii, więc może zepnijcie się trochę i z którymś zakumplujcie?
-Aki… Stary, bez ciebie to nie przejdzie.
-Albo po prostu lubicie sobie utrudniać. Hoshikawa powiedział mi, że tracicie moich zastępców, bo nie chcecie ich zaakceptować.
-Ja nawet lubiłem Taigę – mruknął Sato cicho. Isao rzucił mu mordercze spojrzenie, którym ten się niezbyt przejął.
-Aki, gramy razem dziesięć lat i znamy się od dzieciaka. Nie mów mi, że wystawisz brata, stary.
-Nie, nie wystawię, ale tu nie ma nic do wystawiania. Odszedłem z zespołu, mam do tego prawo.
-Niszczysz mi w ten sposób życie – warknął. Przyznam, że czasem chciałem mu przywalić. Wkurzało mnie to, że nie widział nic poza czubkiem swojego nosa.
-A to, że ty niszczysz mi życie masz gdzieś? – odparłem z niemniejszym gniewem.
-A jak ja mogę ci niszczyć życie, idioto?
-Dobra! Haru, kiedy ostatni raz widziałeś się na żywo z Nanami-chan? – spytałem. Chłopak podrapał się po policzku.
-Sam nie wiem… Ze dwa miesiące temu?
-A planujecie się pobrać?
-Nie… Nanami myśli, że za rzadko jestem w domu.
-Rozumiem. – Spojrzałem na Isao. – Teraz rozumiesz? Bycie w zespole oznacza bycie daleko od domu.
-I co z tego? – odparł.
-Nie wymienię Akiry na was. Nie chcę widywać jej raz na jakiś czas i nie chcę zmuszać jej do tego samego.
-Czyli wybierasz jakąś durną laskę? Dobra, znajdę ci dziesięć takich…
-Zamknij się – przerwałem mu. – Nie waż się tak o niej mówić.
-Ale taka jest prawda! Poza tym ona pewnie jest jak reszta, pozna kogoś lepszego od ciebie i mu…
-Wystarczy! – krzyknąłem. – Powiedz jeszcze słowo, a ci przyłożę.
-Mogę się założyć, że jest tak samo łatwa jak poprzednie.
Krew się we mnie zagotowała. Ten dupek nie miał prawa tak mówić. Aki-chama była najbardziej uroczą dziewczyną na świecie i przewyższała inne kobiety, z którymi byłem. Może i odrobinę brakowało jej pewności siebie (a raczej odwagi do nawiązywania znajomości), ale była miła, dobra, inteligenta i lubiła mnie nie za to, jak sławny byłem lub jak przystojną miałem twarz, a za mój charakter.
Dlatego nikt nie miał prawa jej obrażać. Była najlepszym, co mnie spotkało od dawna. Sprawiła, że poczułem się bardzo szczęśliwy, robiąc niewiele.
Zerwałem się z łóżka i rzuciłem na Isao. Oboje niefortunnie uderzyliśmy o stolik i mebel rozpadł się pod naszym ciężarem. Przywaliłem mu w twarz, za co on mi się odwdzięczył tym samym. Trafił w nos, ale nie złamał mi go. Wymierzyłem w niego kolejny cios, gdy odciągnął mnie Sato.
-Starczy już – powiedział.
-Sam uznam, kiedy starczy – warknąłem, chcąc się wyrwać, ale Sato miał silny uścisk.
-Nie, pójdziemy już… Bądź szczęśliwy ze swoją dziewczyną.
-Będę – burknąłem.
Kumpel puścił mnie, a potem pomógł Haru wywlec Isao, który darł się, że nic nie obchodzi mnie jego życie. No cóż, jeżeli tak stawiał sprawę, to rzeczywiście – miałem je gdzieś.


Kolejnego dnia rano obudził mnie telefon z numeru zastrzeżonego.
-Ugh, tak? – mruknąłem.
-Dzień dobry, z tej strony Adachi Mako z Tokyo News. Mam kilka pytań w sprawie bójki.
-Jakiej bójki?
-Między tobą, a Satoshim Isao?
-Nie było żadnej bójki – burknąłem.
-Z bardzo rzetelnego źródła wiemy, że…
-To zapytajcie źródła, a nie mi zawracacie głowę – warknąłem do słuchawki i nim zdążyłem pomyśleć, rzuciłem telefonem o ścianę. Urządzenie roztrzaskało się.
Przesunąłem palcami po włosach. Zazwyczaj się nie wściekałem i znosiłem durne gadki Isao. On zresztą wytrzymywał każdą moją beznadziejną miłość. Naprawdę był ze mnie okropny romantyk, co przelewało się na wieczne gonienie za miłością, absurdalne marzenie o dwójce (to opcjonalna cyfra) dzieci i domku nad jeziorem, ciągłe randki i marudzenie na temat miłości na całe życie.
Przez ostatnich niemal trzydzieści lat znosiliśmy siebie nawzajem, a wczoraj się pobiliśmy i dodatkowo wciąż byłem na niego wściekły. Dzień wcześniej nawet nie odebrałem od Aki-chama, bo byłem na tyle wzburzony, że bałem się, że jeszcze wyładowałbym złość na niej.
A w obecnej chwili nie miałem nawet telefonu, żeby do niej zadzwonić i ją przeprosić.

Akira’s POV

-Akira-chan, dobrze się czujesz?
Zerknęłam nieprzytomnie na Sakurai-chan. Jej głos dochodził do mnie jak zza tafli wody.
-Umm, kręci mi się w głowie – mruknęłam.
-Zaprowadzić cię do pielęgniarki?
-Nie trzeba. Powinno mi zaraz przejść – odparłam.
-Na pewno? Yuki-san powinna być jeszcze w szkole.
Dopiero, co skończyliśmy spotkanie chóru, a pielęgniarka zwykle wychodziła pół godziny po tym, gdy ostatni klub miał spotkanie.
-Na pewno – odparłam. – Już i tak mi lepiej.
-A, to dobrze. – Uśmiechnęła się. – Odprowadzić cię do domu, Akira-chan?
-Nie chcę, żebyś przeze mnie nadrabiała drogi… Uhm, Sakurai-chan, czy nie rozmawiałaś może z twoim bratem?
-Nie, przykro mi. A do ciebie też się nie odzywał?
-Umm.
-Pewnie ma sporo na głowię.
Kiwnęłam głową.
-Tak, może tak – mruknęłam. – Do zobaczenia, Sakurai-chan.
-Trzymaj się – odparła i ruszyła w kierunku przeciwnym do mojego.
Sakurai-kun miał wrócić do domu jutro i od niemal tygodnia się nie odzywał. Nie odbierał telefonów, ani nie odzwaniał, nie posiadał też żadnych kont społecznościowych, żebym mogła się z nim skontaktować. Teraz chodziłam cały czas przerażona, bo miałam dwie opcje: albo coś mu się stało, albo zdecydował się wrócić do pracy w Tokio i nie miał odwagi mi o tym powiedzieć. W sumie nie wiedziałam już, co byłoby gorsze. Znaczy nigdy pod żadnym pozorem nie chciałabym, żeby coś mu się stało, ale przerażało mnie to, że mógłby ze mną zerwać. Niby nie byliśmy razem długo, w zasadzie to bardzo krótko, ale chciałam z nim być. Naprawdę bardzo mi zależało i nie umiałam sobie wyobrazić tego, że mogłaby, z nim nie być.
Zatrzymałam się na moment, czując ból pod czaszką. Ostatnio coraz częściej mnie bolała, ale i mama i Sakurai-san twierdziły, że to całkowicie normalne – w końcu od wypadku minął ledwie tydzień.
Po kilku głębszych wdechach ból minął, a ja już bez większych ekscesów wróciłam do domu. Tam zastałam walizki mojej ulubionej rodziny stomatologów i Atsushiego.
-Następnym razem ty odwiedzisz mnie – oznajmiła Nat.
-Tak… Na pewno. Będę tęsknić.
-Ja za tobą też. Ostrzeż tego swojego kochasia, że jeszcze się z nim spotkam.
Uśmiechnęłam się.
-Tak jest! – zawołałam i zasalutowałam. Moja przyjaciółka roześmiała się i przytuliła mnie. Mniej więcej w tym momencie łzy pociekły mi po twarzy i pociągnęłam nosem. – Nie chcę, żebyś jechała – pożaliłam się.
-Ja też nie chcę jechać, ale muszę. No, nie płacz.
-Mhm… Postaram się.
Ale wcale nie przestałam płakać. Rozryczałam się jeszcze bardziej i nie chciałam puścić Nat za żadne skarby. Kwadrans mnie przekonywała, że czas do następnej przerwy minie szybciej i wciąż ja mogłam polecieć do Londynu jeszcze w tym miesiącu – w końcu i mnie czekały wakacje. Finalnie dałam im odjechać i zostałam sama.


Kolejnego dnia od samego rana czekałam na lotnisku. Nie wiedziałam, o której Sakurai miał wrócić, ale wiedziałam, że to ten dzień, więc z samego rana wsiadłam w autobus i pojechałam na lotnisko. Dotarłam tuż przed pierwszym przylotem samolotu z Tokio, których miało być jeszcze trzy. Odpowiednio o ósmej, dwunastej i szesnastej dwadzieścia.
W zasadzie to nie miałam w planach jechać i odbierać go z lotniska, ale chciałam go spotkać jak najszybciej i wyjaśnić sytuację. Nie mogłam spać po nocach, bo martwiłam się, że mnie zostawi. W sumie nie dziwiłabym się temu, bo nie było we mnie nic, co mogłoby go przy mnie zatrzymać. Nie uważałam, żebym była złą dziewczyną, ale nic mnie nie wyróżniało. Miałam cechy co drugiej Azjatki, podczas gdy Sakurai całkowicie odstawał od reszty. Dlatego tak bardzo go lubiłam, bo był inny ode mnie. Nie bał się ludzi, robił szalone rzeczy jak kąpanie się w jeziorze z ledwo poznaną dziewczyną i szczerze – nie wiem, czy poradziłabym sobie bez niego w Japonii.
Przygryzłam lekko dolną wargę.
Gdyby teraz odszedł na pewno bym sobie nie poradziła. Nie przez stratę chłopaka, ale przez to, że odszedłby ode mnie przyjaciel. Był mi najbliższą osobą w Japonii, bliższą nawet od mamy.
Nie mógł mnie zostawić.
-Aki-chama?
Szybko uniosłam głowę, słysząc głos Sakuraia. Nawet nie zauważyłam, gdy wybiła godzina pierwszego z trzech przylotów.
-Co ty tutaj robisz? – spytał.
-Ja… Uhm… Sakurai-kun…
-No tak, ja. Mama jest z tobą?
-Umm, przyjechałam autobusem.
-Wiedziałaś, o której mam przylot?
-Uhm… Nie… Czekam tu od rana – wyznałam, czując, że moje policzki zrobiły się czerwone.
-Głuptas – zaśmiał się. – Nie musiałaś tego robić.
-Musiałam. Bo ja… Chcę ci coś powiedzieć.
-I musiałaś przyjechać po to aż tutaj? Coś się stało?
Pokręciłam głową.
-Nie, ja po prostu… Wiem, że zaproponowali ci powrót do pracy w Tokio, ale czy mógłbyś tam nie wracać? Nie zostawiaj mnie.
Sakurai zamrugał kilka razy, a potem kucnął koło mojego krzesełka. Chwycił moje dłonie i uśmiechnął się łagodnie.
-Co ci strzeliło do głowy? Nie wrócę do Tokio, już to tłumaczyłem, prawda?
-Tak, ale… Nie odbierałeś i… Bałam się, że zmieniłeś zdanie.
-Nie zmieniłem, tylko popsuła mi się komórka. Będę musiał kupić nową.
-I nie chcesz mnie zostawić?
-Nie. Obiecałem ci, że będę się tobą opiekował, tak? Czyli dopóki nie powiesz, że mnie nie kochasz, nie uwolnisz się ode mnie.
Roześmiałam się radośnie i zarzuciłam Sakuraiowi ramiona na szyję.
-Nigdy tego nie powiem – oznajmiłam.
-Mam nadzieję – odparł, stykając się ze mną czołem. – Bo jestem w tobie po uszy zakochany i nie chciałbym tego nigdy usłyszeć.
Przymknęłam powieki i wtuliłam się w niego mocniej.

-Też jestem w tobie zakochana – powiedziałam cicho.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz